sobota, 28 lutego 2015

Profesjonalna torba wizażysty ZOEVA

Hej!

Jeśli szukacie aktualnie torby na kosmetyki, to mam coś dla Was :)
ZOEVA. color love makeup


Sama zrobiłam dokładny research, zanim zdecydowałam, która byłaby dla mnie najodpowiedniejsza. Dlaczego to właśnie torba ZOEVA?

  • jest lekka,
  • nie jest sztywna, jak niektóre kuferki,
  • rozmiarowo wystarcza na wszystkie najpotrzebniejsze kosmetyki, a nawet więcej - ma 3 komory na zamki błyskawiczne oraz fajny system kieszonek i gumek, dzięki czemu kosmetyki i akcesoria nie latają po całej torbie i każde ma swoje miejsce (ja od razu zarządziłam: tu jest miejsce szminek, tutaj cieni, ooo a te gumki są idealne na kredki :D ).


Poza tym bardzo lubię niemiecką markę ZOEVA (jestem fanką zwłaszcza ich pędzli).
Torby używam od dwóch miesięcy i nie widać żadnych śladów użytkowania, przetarć czy pęknięć. Do poszczególnych przegródek mieści się tyle przedmiotów, że zdarza mi się nawet włożyć tam tablet :)

Myślę, że przyda się zarówno dziewczynom kompletującym swoją kosmetyczkę, jak i wizażystkom, gdyż świetnie sprawdza się w podróży. No i nie wygląda obciachowo – jest wykonana z eleganckiej, sztucznej skórki.

Jedynym minusem, jaki zauważam, jest brak możliwości doczepienia paska na ramię, ale jest to właściwie pryszcz, przy całej jej funkcjonalności.
Nie jest tania (180 zł), ale jej cena jest i tak konkurencyjna w porównaniu do niektórych kuferków.


Czy któraś z Was też ma taką torbę? Jak Wam się sprawdza?

Pozdrawiam,
MARcelina

środa, 7 stycznia 2015

GLOV Hydro Demaquillage – magiczna rękawica do zmywania makijażu

Rękawicę GLOV zakupiłam wcale nie ze względu na faktyczną potrzebę, ale tylko i wyłącznie z czystej ciekawości. Zainteresował mnie artykuł na temat dwóch Polek, które wpadły na pomysł stworzenia takiej rękawicy do demakijażu ze specjalnego mikrowłókna, założyły swoją firmę i jako start-up w 2012 roku zaczęły z powodzeniem promować swoją markę zdobywając liczne nagrody - ich pomysł spodobał się zaś wielu kobietom na całym świecie. O historii powstania rękawicy każda z Was może przeczytać w Internecie, więc przejdźmy do sedna :)



GLOV to nowość na naszym rynku, dostępna w oficjalnej dystrybucji na wyłączność w sieci Sephora. Dostępne w dwóch rozmiarach (duża, kwadratowa „comfort” i w formie nakładki na rękę „on-the-go”), są to innowacyjne akcesoria do demakijażu, które  umożliwiają zmycie kosmetyków z twarzy samą wodą, bez żadnych żeli, płynów dwufazowych itp. Stanowią więc naturalny sposób na oczyszczanie każdego rodzaju cery, nawet najbardziej wrażliwej, a ich sekretem są opatentowane, wykonane w mikrotechnologii włókna w kształcie rozgwiazdy, 30 razy cieńsze od włókien bawełny i 100 razy cieńsze od ludzkiego włosa.



Jakie korzyści ze stosowania GLOV obiecuje producent:
  • Usuwa cały makijaż tylko za pomocą wody – elektrostatyczne właściwości zbierają makijaż niczym magnez z powierzchni skóry i dokładnie ją oczyszczają
  • Wielokrotnego użytku – włókna są z natury antybakteryjne, więc pozostają bezpieczne podczas 3 miesięcznego okresu stosowania
  • Hypoalergiczny demakijaż
  • Delikatnie pilinguje i pobudza mikrokrążenie skóry
  • Wygodny demakijaż w domu i w podróży – nie zajmie miejsca w bagażu podczas podroży samolotem, aktywności sportowej
  • Zmywa maski


Jak używa się GLOV?
  • Namaczamy GLOV ciepłą (ja wybieram tą opcję) lub zimną wodą
  • Przykładamy rękawicę do oka, twarzy, szyi i dekoltu, i lekko masujemy
  • Pierzemy GLOV ręcznie wodą z mydłem (podobno najlepiej szarym, ale ja używam zwykłego w płynie) i dokładnie płuczemy
  • Odwieszamy do wysuszenia za pomocą doczepionego wieszaczka

Oczyszczanie twarzy i zachowanie rękawicy w czystości jest więc bardzo proste.



A jakie są moje odczucia?
Po kilku użyciach mogę stwierdzić, że największe wrażenie zrobiło na mnie to, jak rękawica zmywa wodoodporny tusz do rzęs. Faktycznie nie potrzebuje do tego niczego, poza wodą. Zmywanie makijażu z reszty twarzy przy tym jest już pestką. Niestety tusz trzeba potem zmyć z rękawicy, co wymaga większego tarcia i zastanawiam się, czy rękawica nie straci przez to wcześniej swych właściwości…
Jednej strony używam do demakijażu oczu, drugiej do całej reszty. Twarz jest po takim oczyszczaniu bardzo gładka, a oczy nie szczypią od żadnych płynów do demakijażu, co jest ważne u wrażliwców.

Rękawicę należy wymieniać co 3 miesiące, ale ja po trzech miesiącach, kiedy już się trochę zużyje, zamierzam ją jeszcze stosować do zmywania maseczek. Bardzo nie lubię tego robić palcami, a nawet wacikami, więc będzie jak znalazł :)


W świątecznej promocji udało mi się zakupić zestaw rękawic w dwóch wersjach za 59 zł. Obecnie mała kosztuje 39 zł, a duża 49 zł (tą sprezentowałam). Nie jest to w sumie mały wydatek, a makijaż z powodzeniem można zmyć tradycyjnie, za pomocą kosmetyków do tego przeznaczonych, czy więc warto? Jeśli ktoś preferuje naturalną pielęgnację i nie chce zabierać tony kosmetyków w podróż, albo też jesteście gadżeciarami tak jak ja, to jak najbardziej tak. W innym przypadku pewnie można się bez niej obejść, co nie zmienia faktu, że jest to przydatna rzecz.

A czy Ty się skusisz?

Pozdrawiam, MARcelina

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Kasetka na 10 cieni Inglot Freedom System - pudełko pełne kolorów

Często wspominam, że Freedom System z Inglota to świetna sprawa. Dzisiaj pokażę Wam kolejne cudeńko, a jest to kasetka na 10 kwadratowych cieni do powiek (koszt 21 zł). Jakiś czas temu zakupiłam ją wraz z 6 cieniami, zostawiając sobie jeszcze 4 puste miejsca na jakieś fajne kolory do uzupełnienia „kiedyś tam”. 


Póki co jest to paletka z odcieniami brązowo-niebieskimi, uzupełniona beżami, która stanowi idealny zestaw dla moich niebieskich oczu. Niebieskiego z dodatkiem połyskującego fioletu używam, gdy chcę oczy powiększyć, brązów zaś, gdy chcę podkreślić ich niebieski kolor. Jako że brakowało mi w tym zestawie zdecydowanego, ciemnego brązu bez drobinek, a nie miałam akurat w pobliżu Inglota, umieściłam w kasetce (okrągły co prawda) cień, który wpadł mi w oko w drogerii Natura z Kobo Professional (mono eye shadow - odcień 139 Chocolate Sweets, zapas za 9,99 zł). Poza tym, że kasetka jest wielokrotnego użytku, posiada właśnie ten plus, że można w niej umieszczać również cienie innych firm, które zamknięte są w metalowej podstawie. A niestety kasetki konkurencyjnych producentów, chociażby z ArtDeco, potrafią nieźle dać po kieszeni (ich kasetka na 10 cieni to koszt ponad 70 złotych).

Kasetki z Inglota możemy oczywiście zakupić tylko na 5 lub mniej sztuk cieni, ale także 20, a nawet 50. Jeśli chodzi o wykonanie są bardzo solidne. Magnetyczna przykrywka absolutnie się nie przesuwa, dzięki czemu nie ma zagrożenia, że cienie nam się pokruszą itp. W przeciwieństwie do niektórych plastikowych, nieraz tandetnych konkurentów, sprawiają wrażenie bardzo eleganckich i profesjonalnych.


Same cienie oceniam również bardzo dobrze. Z zastosowaniem bazy (bo właściwie zawsze jej używam), trzymają się cały dzień lub jak kto woli całą noc ;) W mojej kasetce znalazły się 3 cienie z serii Double Sparkle:
  • DS 460 (zgaszony brąz z drobinkami),
  • DS 467 (lekko połyskujący, bardzo delikatny beż – ze względu na słaba pigmentacje najrzadziej go używam),
  • DS 617 (przepiękny głęboki, ciemnoniebieski, z połyskującymi drobinkami),

a także:
  • matowy 353 matte (podstawowy, beżowy odcień, niczym jasny puder, którego używam jako bazę na całą powiekę i pod łuk brwiowy),
  • perłowy 397 pearl (idealny na środek powieki, aby ją rozświetlić, a ja używam go czasami dodatkowo jako rozświetlacza nad kości policzkowe),
  • AMC Shine 160, czyli coś z nowości Inglota (bardzo błyszczący, ale bez tandetnych drobinek, coś pomiędzy fioletem, a rozbieloną śliwką, śliczny).

Koszt każdego z nich to około 13 złotych.


Bardzo pozytywne wrażenie zrobiły też na mnie cienie z KOBO, których intensywność (posiadam jeszcze odcień 104 pale peach - w plastikowym opakowaniu kosztuje 17,99 zł) pozytywnie mnie zaskoczyła. Są supertrwałe, nie osypują się – na pewno jeszcze się na nie skuszę.

Polecam więc, ale ostrzegam że kasetkowe szaleństwo grozi nałogiem niepohamowanego zbieractwa ;)

Buziaki, MARcelina


piątek, 2 stycznia 2015

Róż do policzków nr 82 i Puder do modelowania twarzy HD nr 505 z Inglota, czyli zestaw doskonały

Inglotowych recenzji ciąg dalszy. Ostatnio sporo pieniędzy zostawiłam w tym sklepie, ale było warto ;) Chciałabym Wam dziś przedstawić mój ulubiony zestaw do modelowania twarzy i nadawania jej idealnego, naturalnego odcienia na policzkach – długo szukany, ale odnaleziony.


Puder i róż można zakupić w dzięki Freedom System jako osobne wkłady do uzupełniania w magnetycznej kasetce. Ja trafiłam na ostatnią, zamówioną kiedyś przez pewną klientkę, która jednak się po nią nie zgłosiła, kasetkę na wkład-kwadrat, do której w sam raz pasują 2 podłużne wkłady.


Róż o odcieniu 82 bardzo dobrze komponuje się z zimnym odcieniem skóry, takim jak moja, ale jest to kolor na tyle delikatny, że chyba będzie pasował każdej z nas. Jest miękki, więc bardzo fajnie nakłada się go na pędzel i rozprowadza na policzkach. Kosztował 17 zł. Polecane przez panią w sklepie odcienie AMC miały jak dla mnie zbytnio widoczne połyskujące drobinki, które pewnie świetnie wyglądają wieczorem, ale ja na co dzień nie lubię tego typu odblasków.


Przepraszam za złą jakość zdjęcia zrobionego komórką, może w najbliższym czasie uda mi się go pokazać w makijażu w świetle dziennym.


Puder do modelowania twarzy HD 505 to jak dla mnie świetny bronzer – nie można zrobić nim sobie krzywdy, nie jest zbyt ciemny, a odpowiednią intensywność uzyskujemy poprzez nakładanie kolejnych warstw, przy czym nie ma tu ryzyka „przeholowania” i narobienia sobie na buzi brzydkich plam. Konturowanie nim twarzy to czysta przyjemność, bardzo dobrze wygląda też zarówno w świetle dziennym, jak i sztucznym. No i ten duet wspaniale się ze sobą komponuje, przejścia między tymi kosmetykami są niezauważalne. Puder HD to wydatek rzędu 29 zł. Kasetka wielokrotnego użytku to z kolei 16 zł, więc cały taki zestaw możemy mieć na początek za 62 złote.

A za niedługo pochwalę się Wam kolejnymi nabytkami z Inglota, a co! :)


Buźka, MARcelina

niedziela, 7 grudnia 2014

Pędzle do makijażu oczu, których najczęściej używam

3 pędzelki, uznane i cenione modele różnych marek, cieszące się dobrą opinią, a jednocześnie nie czyszczące portfela, choć nie z najniższej półki, czyli:

  • ZOEVA 227
  • MAESTRO 320
  • INGLOT 11 S

ZOEVA Soft Definer 227 – pędzel do rozcierania cieni


Aktualnie mój ulubieniec, którego zakupiłam u Ladymakeup za 34 zł. Jest to klasyczny pędzel do rozcierania cieni, ale sprawdzi się nie tylko do samego rozcierania – także do nakładania nim kosmetyku bezpośrednio na powiekę i mieszania kolorów, zamiast używania do tego osobnego pędzelka.

Zoeva, która jest w sumie młodą marką na polskim rynku bardzo dobrze się przyjęła – praktycznie zdecydowana większość opinii na temat jej akcesoriów do makijażu i kosmetyków jest pozytywna. Wiadomo, każda firma ma produkty lepsze i gorsze, ale ten pędzelek należy zdecydowanie do tej pierwszej grupy. Drewniana i lakierowana rączka pędzelka ma idealną długość, ma śliczny, czarny kolor z maleńkimi drobinkami, a skuwka jest solidnie wykonana.


Po pierwszym myciu parę włosków dosłownie lekko odstaje, ale nie wpływa to w żaden sposób na jego funkcjonalność, nadal świetnie spisuje się w swojej roli :)
Przy tym jest niewiarygodnie miękki i delikatny. Drugi pędzelek tym się odrobinę rożni od mojego ukochanego 227, a jest to:

MAESTRO Pędzel do cieni - 320 r 10


To nie tak, że drapie czy kłuje, jest po prostu bardziej zbity, jednak do jego głównego zadania, jakie przed nim postawiłam – nakładania cienia bazowego na całą powiekę i pod luk brwiowy - nadaje się bardzo dobrze. Zamówiłam go za 23 złote. Wahałam się czy wybrać rozmiar 10 czy może 8 ze względu na moje dosyć małe powieki, ale nie żałuję wyboru, myślę że długość włosia i szerokość pędzelka jest optymalna.


Sprawdza się też bardzo dobrze na zakończenie makijażu oka, kiedy widzę, że gdzieś z boku jakiś wychodzący „poza wytyczony obszar” cień trzeba przykryć cielistym kolorem. Pędzelek wykonany z włosia kucyka, przyciętego w owalny kształt.

INGLOT 11S


Pędzelek jest mięciutki i delikatny, wykonany z włosia sobola. Bardzo dobrze się go myje, nie zmienia swojego kształtu. Ma formę tzw. kociego języczka. Ja używam go głównie do nakładania cienia w zewnętrznym kąciku.
Podobają mi się opakowania pędzelków Inglota. Każdy produkt jest sterylizowany i zamykany w osobnym opakowaniu foliowym. Po jego otwarciu włosie jest jakby sprasowane z kawałkami materiału/papieru, który trzeba usunąć spomiędzy włosków.



Są to podstawowe pędzle, za pomocą których można sprawnie nałożyć cienie i aktualnie używam ich najczęściej. Moim ulubieńcem z tej trójki jest Zoeva. W ogóle coraz więcej moich produktów z „listy marzeń” pochodzi właśnie z tej firmy, aktualnie wyczekuję niecierpliwie na aniołka, żeby jak najszybciej przyniósł mi Makeup tote zoe BAG – funkcjonalną torbę dla wizażysty :) którą czym prędzej Wam potem opiszę.


Pozdrawiam
MARcelina

poniedziałek, 24 listopada 2014

Matująca baza pod makijaż kontra bibułki matujące – Inglotowy kit i hit

Dwa produkty INGLOT zupełnie innego rodzaju, jednak oba służące zmatowieniu twarzy. Jeden ma zapobiegać jej świeceniu, drugi ma pomóc, gdy już się ono pojawi.




Na pierwszy ogień idzie Matująca baza pod makijaż Mattifying Under Makeup Base INGLOT. Od razu wyjaśnię, że bazy używałam na tą część twarzy, która tego matowienia wymaga, czyli nos i czoło.


Punkt pierwszy z zapewnień producenta: zapewnia długotrwały efekt matowienia. Naprawdę…? A czy 2 godziny to długo? Dokładnie tyle maksymalnie działa to „cudo” w moim przypadku, czyli właściwie nie przynosi żadnego efektu. Praktycznie zmatowienie widoczne jest tuż po aplikacji i na świeżym makijażu. Mam cerę mieszaną i ta nowa baza w ofercie Inglota wzbudzała pewne nadzieje na złagodzenie błyszczenia, zwłaszcza że na co dzień przebywam w pomieszczeniu, w którym jest suche powietrze, więc – zwłaszcza zimą – problem ten się nasila. Niestety „długotrwały” jest pojęciem względnym…

Dwa: optycznie wygładza zmarszczki i niweluje drobne niedoskonałości skóry. Faktycznie odrobinę wygładza skórę, w dotyku jest ona gładsza, baza pozostawia skórę bardziej aksamitną.

Obietnica trzecia: absorbuje sebum nie wysuszając skóry. Absorbuje, a i owszem, ale tylko na początku – zaraz po aplikacji skóra staje się idealnie matowa, szkoda tylko że na tak krótko (ale np. do sesji fotograficznych się nada). Faktycznie, nie zauważyłam, żeby kosmetyk ten wysuszał skórę.

Wreszcie: przedłuża trwałość makijażu. Hmmm. Mam dziwne wrażenie, że podkład źle się na niej rozprowadza. Rozsmarowując go po bazie, na powierzchni skóry tworzą się smugi, jakby te produkty w ogóle się nie łączyły, zaś podkład (Kanebo Sensai) jest akurat bardzo dobrej jakości. Tworzy to niestety efekt maski. Jak już jakoś uda się go rozprowadzić, samo przedłużenie jego obecności na skórze w wyniku zastosowania Mattifying Under Makeup Base nie jest znaczne.

Plus za fakt, iż jest to produkt hipoalergiczny. Minus za cenę – 45 zł/30 ml za brak zdecydowanych efektów to jednak nie do końca trafiona inwestycja :/


Jest jednak coś, co nas uratuje, zarówno po użyciu bazy, jak i bez niej (co w praktyce nie jest znaczną różnicą), a są to Bibułki matujące z tej samej firmy. Ten produkt jest z kolei świetny!!! Idealnie wchłania nadmiar sebum nie niszcząc przy tym makijażu. Chusteczki nie są tandetne i wykonane ze zwykłego papieru, ale bardzo delikatne i po ich lekkim przyciśnięciu do twarzy zbierają wszystko, co się błyszczy ;) Uwielbiam i polecam! Jedynym ich minusem jest ilość tj. 50 szt. w stosunku do ceny, czyli 22 zł.

A czy Wy znacie i możecie polecić dobrą bazę długotrwale matującą?
MARcelina :)

niedziela, 16 listopada 2014

Cienie L'Oreal Color Riche L'Ombre Pure Mono Eyeshadow

Ostatnio padłam ofiarą promocji na kosmetyki do makijażu 1+1 w Rossmannie ;)
Właściwie to sama tego chciałam, bo już od paru miesięcy, czyli odkąd pojawiły się na polskim rynku, kusiły mnie cienie L'Ombre Pure z L’Oreala. Kiedy wypróbowałam je pewnego dnia w drogerii, wiedziałam, że muszą być moje, ale cena – bagatela 40 zł za pojedynczy cień o pojemności zaledwie 1,7 g – skutecznie mnie przed zakupem powstrzymywała…

Czekałam więc na promocję i się doczekałam :D Pobiegłam do sklepu, a „przy okazji” L’Oreal skusił mnie jeszcze na:
  • szminkę nawilżającą L'Oréal Paris Color Riche (odcień 254 Kiss & Blush) oraz
  • tusz do rzęs wydłużający L'oreal Telescopic Clean Definition.


Kupiłam 2 cienie matowe: La Vie en Rose nr 104 (różowy) i Breaking Nude nr 106 (brązowy). Cienie z serii Matte idealnie nadają się na co dzień do pracy, dlatego u mnie najszybciej się kończą. W tej kolekcji są jeszcze cienie Smoky, Nude, Lumiere i Pop.


W cieniach L’Ombre najbardziej lubię ich masełkowatą konsystencję. Zawdzięczają ją dodatkowi żelu (nie – nie są żelowe, tylko bardziej miękkie, aksamitne), pewnie również dzięki temu są bardziej zwarte i nie osypują się.


Cenię je też za to, że są to cienie, za pomocą których można wykonać ekspresowy makijaż oczu, taki na ostatnią chwilę: spokojnie można użyć pojedynczego koloru do codziennego makijażu (zresztą jeden cień na powiece to najmodniejszy trend w tym sezonie), a dzięki temu, że są mocno napigmentowane i lekko żelowe, można je nawet szybciutko zaaplikować palcami i gotowe! Przy tradycyjnej aplikacji pędzelkami bardzo ładnie się blendują.

Mimo dosyć wysokiej ceny mogę z czystym sumieniem polecić te cienie, gdyż ich jakość jest naprawdę bardzo dobra, a ja zawsze uważam, że lepiej zainwestować w porządny kosmetyk niż kupić więcej czegoś, czego się potem nie używa. Tym bardziej warto je kupić w promocji takiej jak ta.

Miłego dnia,
MARcelina :)